czwartek, 24 grudnia 2009

Drugie Święta w Irlandii

To już dla mnie drugie Boże Narodzenie w Irlandii. Za oknem jest szaro. Zimno. Śniegu nie ma. Jakoś specjalnie ciężko mi odczuć póki co, że to dzisiaj jest jakiś bardziej szczególny dzień w roku. Jak zwykle nastawiłem budzik na 8 rano, z zamiarem wstania. Jak zwykle zwlekłem się z łóżka dwie godziny później. Jak zwykle muszę posprzątać dom po wczoraj. Jak zwykle rozwiesić pranie. Jedynym szczegółem są może prezenty, spakowane już, leżące na stole. Wieczorem znajdą swoich właścicieli. Choinkę kupiłem dopiero wczoraj. Plastikową i czerwoną, na oko jakieś 30 cm. Typu "modern art". Ubrałem ją wczoraj w nocy we wstążki i gwiazdki do ozdabiania prezentów. Teraz jest jeszcze bardziej modern.

Ale za to ludzie są jakby trochę bardziej życzliwi. Dostałem kilka życzeń. Nie odpisałem na żadne. W zasadzie nie mam w zwyczaju odpisywać. No ale na kilka będę chyba musiał.

Wspominam Wigilię, kiedy jeszcze żyła babcia. Przynajmniej od tygodnia przed Świętami miała ręce pełne roboty. Bo to trzeba zrobić sałatki, śledzie, karpia, ciasto upiec, wysprzątać cały dom aż do lśnienia, wymyć wszelkie kryształy, półki i miejsca, które były odwiedzane przez ścierkę tylko raz do roku. Mogło być tylko kilka osób na Wigilii, a jedzenia było jak dla Pułku Wojska. No, ale nic się nie zmarnowało. Przecież ukochane wnuczęta babusi zawsze wmłóciły całe jedzenie jeszcze przed Sylwestrem.

Ostatnia Wigilia przygotowana przez babcię, to rok 2003.

Brakuje mi wielu ludzi tutaj, w Irlandii. Większość z nich nadal żyje. Część już odeszła. Do - podobno - lepszego świata. Ciekawy jestem, co dzisiaj moja babcia zaserwuje aniołkom...

Koniec posta. Zaczynam rozpamiętywać. Wesołych Świąt!







wtorek, 22 grudnia 2009

Wiele aspektów zimna

Słucham sobie właśnie piosenek Grzegorza Turnaua. Bardzo lubię jego twórczość, jego głos również. No i jest on absolwentem liceum, do którego ja też uczęszczałem przez całe 3 długie lata. To chyba do czegoś zobowiązuje. W Dublinie zrobiło się zimno. Ale bardzo zimno. Ja oczywiście drugi rok z rzędu zaprzeczam sam sobie, że Irlandia jest tylko deszczowym krajem, a jakiekolwiek spadki temperatury do bliskiej zera dotyczy tylko Wielkiej Brytanii. Dlatego też nie zakupiłem czapki, szalika ani nawet rękawiczek. Mimo tego odczuwalna temperatura powietrza była nieznośnie niska. Piotrek zaproponował wypożyczenie czapki, widząc, że aż mnie trzęsie. A na Gwiazdkę dostałem śliczny, czarno-niebieski szalik. To taki bardzo miły gest, drobiazg - ale jednak mnie pokazuje bardzo wiele. Przecież mogłem dostać cokolwiek. Kiedy jeden człowiek nie zna drugiego aż tak dobrze, zazwyczaj dostaje coś bardzo uniwersalnego - miśki, maskotki, breloczki itp. Szalik ma dla mnie bardzo mocne symboli czne znaczenie.

Jeżeli chodzi o zimno, to mam je na sobie. Na ustach. Brzydko zwana "opryszczka". I akurat musiała wyskoczyć w dzień, kiedy dostałem szalik. Miałem taką wielką ochotę obdarować Piotrka gorącym buziakiem - a musiało wystarczyć tylko mocne przytulenie. I na dodatek to cholerstwo musiało wyskoczyć pod nosem, na samym środku ust. Bardziej widocznego miejsca chyba nie ma... Piotrek leci na Święta do Polski, nawet nie pocałuję go na do widzenia. Może to lepiej, przecież lepiej się witać niż żegnać.

Z drugiej strony to całkiem interesujące. Coś, co bardzo chcesz zrobić, uczynić, aby zaspokoić zarówno swoje potrzeby bliskości, jak i drugiej osoby. Jednak nie możesz, z uwagi na dobro drugiej osoby, na jej zdrowie. Musisz znaleźć coś zastępczego, co wyrazi równie silne emocje jak pocałunek. Mogą być to nawet słowa.

No, chyba na mnie już czas. Odkąd Kuba (mój współlokator) wyjechał do Polski, w mieszkaniu nikt nie sprzątał. Nie miałem czasu :) Trzeba wykorzystać dzisiejszy dzień wolny i uczynić z mojego M2 oazę czystości. Przynajmniej na kilka dni... :)

Pozdrawiam wszystkich i życzę Wesołych Świąt!




czwartek, 17 grudnia 2009

Nasze demony

Każdy z nas ma jakieś demony. Zazwyczaj nie chcemy o nich mówić, wstydzimy się ich. Uważamy, że nikt inny nas nie zrozumie. W takiej postawie sami pielęgnujemy w sobie te wszystkie nasze demony. A one rosną w siłę, by potem nieoczekiwanie wybuchnąć.

***

Ostatnio całkiem sporo się wydarzyło. Aż szkoda, że nie ma czasu na opisanie wszystkiego szczegółowo. Mam w sobie tylko wielką nadzieję, że nadszedł długo oczekiwany czas stabilizacji. Finansowej, bytowej, emocjonalnej. Zwłaszcza tej ostatniej. Chyba dochodzę do wniosku, że trzeba miliony razy się sparzyć, aby odnaleźć swój mały, własny skarb. I wtedy nie ważne są wszystkie rany, blizny, które tkwią w nas z przeszłości. Wtedy liczy się tylko przyszłość.

***

Zbliżają się kolejne Święta na emigracji. Ja jakoś niespecjalnie je lubię. W Polsce ich nie lubiłem jakoś bardzo. Tutaj chyba też nie są mi koniecznie potrzebne. Mimo wszystko miło zasiąść przy stole z osobami, które w pewny sposób są mi życzliwe. Ot, taka miła odmiana od szarej codzienności.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kiedyś znajdę dla nas dom...

Siedzę sobie w pokoju. W pustym pokoju. W pustym domu. Nikogo poza mną nie ma. Tylko ja i cisza. Pustka. To taki dość przygnębiający stan rzeczy, ale jednak skłania do refleksji i myślenia. Zastanawiam się nad sobą. Cele są ustalone. Stabilizacja finansowa i bytowa jest mniej więcej jakoś zabezpieczona. Z tą emocjonalną już gorzej. Dzisiaj pewna dobra dusza uświadomiła mi, że właściwie każdy nowo napotkany chłopak jest gloryfikowany przeze mnie do granic doskonałości, niemal boskiej. I w każdym upatruję nadziei na udane życie emocjonalne. Chyba czas z tym skończyć. Spróbuję potraktować każdą nowo spotkaną osobę nie jak potencjalnego męża, ale kogoś kogo być może warto lepiej poznać. Bez żadnych dziwnych i niepotrzebnych motyli w brzuchu i ślinienia się do obrazka. Koniec.