piątek, 27 marca 2009

Irlandia będzie moja !!!

Jak już kiedyś wspominałem, 25 marca czekała mnie rozmowa kwalifikacyjna w Dun Laoghaire College of Further Education. W zasadzie nie miałem pojęcia, jak to będzie wyglądało, nigdy nie miałem rozmów ani żadnych przesłuchań, które były podstawą do przyjęcia mnie na dany kurs bądź szkolenie. W Polsce zazwyczaj wystarczały dobre wyniki z poprzedniej szkoły, bądź pieniądze - jeżeli chodzi o kursy. Zastanawiałem się, co im powiedzieć. W zasadzie bardziej zastanawiałem się, czy mój poziom angielskiego wytrzyma presję i wymagania osoby, która będzie zadawać mi pytania. Na szczęście z pomocą przyszedł mi mój General Manager - Cormac. Jest to osoba dla mnie niesamowita - jest młody, ma jakieś 26 lat, własną firmę, dodatkowo udziela się społecznie, jest członkiem rady miasta, i sam jeden Bóg wie czego jeszcze. Jednym słowem - skazany na sukces. Dostałem od niego masę wskazówek, jak się zachować, o czym mówić, o czym nie wspominać, na co zwrócić szczególną uwagę - zatem można powiedzieć, iż byłem całkiem dobrze przygotowany. 

Przestraszyłem się, gdy rzeczywistość okazała się trochę trudniejsza niż mi się wydawało. Osoba, ktora przeprowadzała ze mną wywiad zapowiedziała wcześniej mnie i reszcie kandydatów, iż nie ma za wiele czasu, a "interview" będzie szybkie i krótkie - wobec czego musiałem zmienić taktykę gry. Kiedy przyszła moja kolej, byłem przygotowany. Zamiast odpowiedzieć na pytania, przedstawiłem swoje wcześniej przygotowane, krótkie CV, list polecający i inne dokumenty, mające na celu potwierdzenie moich kwalifikacji na kurs. Pan profesor uśmiechnął się, w zasadzie był zachwycony, odznaczył co nieco na formularzu, krótko opowiedział o kursie, i zapewnił mnie iż na 99% zobaczymy się we wrześniu - 1% decyzji należy do dyrektora. Zatem, PODBÓJ IRLANDII ROZPOCZĘTY !!!

W zasadzie trochę się boję, no ale zobaczymy jak to będzie. Łatwo skóry nie oddam :)

Pozdrowienia dla wszystkich, zwłaszcza dla komentujących.

B.

czwartek, 19 marca 2009

Happy Birthday

To właśnie dzisiaj... Przekroczyłem magiczną barierę 20 lat... mam już całe 21. W zasadzie nie jest to aż takie straszne jak mogłoby się wydawać. Oczko brzmi całkiem nieźle :P

Dziękuję wszystkim za życzenia - jesteście wspaniali.

A co ja robię teraz? Siedzę w bokserkach na krześle, dopijam stygnącą kawę i tak sobie rozmyślam. Magda w Polsce - na szczęście dzisiaj wraca. I Ala też będzie. Zapowiada się kilka wesołych dni. A nade mną dalej wisi strona GSI. Nie miałem pojęcia, że ten projekt zajmie mi aż tyle czasu. No, ale będzie dobrze. Musi być. 

Rano otrzymałem list z Dun Laoghaire College of Further Education. Zapraszają mnie na "interview". Tylko kurczak - termin jest na 25 marca. Nie będe mieć przy sobie wszystkich wymaganych dokumentów. W zasadzie chodzi tylko o Birth Certificate - w zasadzie wiem, że ten dokument mam. Jedyny problem to to, że prawdopodobnie jest on w Polsce, po polsku. A do mojej "ukochanej" ojczyzny wybieram się dopiero z końcem kwietnia. No nic, zobaczymy, może uda mi się coś załatwić. Chociaż najbardziej chyba dotknie mnie 40euro opłaty rejestracyjnej. Tak, wiem, 40 euro to nie jest za wiele, ale jednak póki co moje finanse lekko stopniały :) Ale co tam - najwyżej będę bardziej oszczędzać. 

Z mamą z dnia na dzień coraz lepiej. Niesamowicie mnie to cieszy. Oby tak dalej :)

Idę teraz zjeść jakieś śniadanie. Godz. 13:22 jest do tego idealną porą.

Pozdrawiam,

B.

piątek, 13 marca 2009

Moje paranoje...

Ostatni czas jest dla mnie bardzo, bardzo dziwny. Być może odreagowuję właśnie czas, który był dla mnie wykańczający psychicznie jeszcze kilka tygodni temu. Cały czas chodzę zmęczony, nic mi się nie chce, nic mnie nie cieszy...

A przecież powinienem mieć powody do radości. Mama czuje się znacznie lepiej, z tego co słyszę to przestała pić, rozgląda się za pracą, cały czas chodzi do lodówki i opróżnia kolejne półki - w jej wypadku to diametralna zmiana o 180 stopni. Normalnie, nie mogę jej poznać. Nigdy bym nie przypuszczał, że dojdzie do takiej przemiany. No, ale żeby nie zapeszać - mam nadzieję, że będzie tak już zawsze :) A jeżeli nie zawsze, to przynajmniej na resztę jej życia :)

10 marca zostałem oficjalnie przyjęty w grono zarządu GSI jednogłośnym wynikiem głosowania członków stowarzyszenia. Zaczynam już pewną współpracę, czeka mnie wiele pracy i kilka ważnych decyzji do rozważenia. Jest to dla mnie dość nietypowa sytuacja, bo nigdy nie miałem okazji podejmować decyzji ostatecznych, wpływających na pracę wszystkich. Strona internetowa działa, trzeba ją tylko uzupełnić. Pomęczyłem się trochę ze skryptem logowania, ale już wszystko działa jak należy. Super!

Moi współlokatorzy utworzyli mi mój mały własny kąt, zatem nie mieszkam już z M. - co osobiście lubiłem - i mam trochę własnej prywatności - co lubię :)

Mój plan pobytu w Irlandii przesunął się o bagatela... 6 lat. O ile na wstępie miałem wracać we wrześniu 2010 roku, o tyle teraz sam sobie to uniemożliwiłem opracowując plan kształcenia w Irlandii:

  • wrzesień 2009 - wrzesień 2010 - kurs w Dun Laoghaire College of Further Education, "Certificate in Informatition Technology and Networks"
  • wrzesień 2010 - maj 2011 - rok zerowy w Dublin City University, lub
  • wrzesień 2010 - maj 2014 - IADT Dun Laoghaire College, BSc in Computing in Multimedia Programming and Web Designing, lub
  • wrzesień 2011 - maj 2015 - Dublin City University, BSc (Hon) in Computer Applications

W zasadzie jest w czym wybierać. Moim celem jednak jest DCU - ale wcześniej muszę zdobyć grant z miasta na 4500 euro - bagatela. Dowiedziałem się, że to jest jak najbardziej możliwe. No więc trzeba będzie próbować. 

Relacje z ludźmi jakoś mi się zawiesiły... Nie cieszą mnie już rozmowy na GG, przeglądanie profili na NK. Chyba się starzeję... Z tęsknoty za polską żywnością zawitałem ostatnio do polskiego sklepu "Samo Dobro" i kupiłem sobie kilka polskich produktów. Mniam... poprawiło mi to trochę humor.

W pracy póki co cienko. Odjęli mi połowę godzin... bez komentarza.

Do zobaczenia z kolejnym postem,

B.

poniedziałek, 2 marca 2009

Magiczna Irlandia.

Zaiste, Irlandia to magiczne miejsce. Za każdym razem, kiedy eksploruję jakiś nowy, inny teren tej Zielonej Wyspy, czuję się jak w jakieś zaczarowanej krainie. Pełnej niewiadomych, tajemnic, trochę groźnej - bo jeszcze przeze mnie nieodkrytej. Człowiek ma wrażenie, że zaraz zza kamienia wyskoczy wesoły elf, pod konarem starego drzewa uciął sobie drzemkę krasnoludek, a cała przyroda słucha, patrzy i reaguje na każdego człowieka. Uczucie dość niesamowite... 

Wczoraj spędziłem niesamowity dzień. Umówiłem się z F., że pokażę mu moje morze. Umówiliśmy się w centrum Dublina. Jako, że wstałem bardzo niewyspany (wróciłem z pracy o godz. 5, a wstałem o 10:30) dzień zaczęliśmy od kawy. Doskonałe rozwiązanie... Dobra kawa w towarzystwie F. smakowała jeszcze lepiej. A ja dalej realizowałem plan dnia. Wsiedliśmy w DART na Connoly Station. Oddaliśmy się dość ciekawej rozmowie. Dla mnie była bardzo interesująca, gdyż między innymi dotyczyła F., ale i myślę, że każdej homoseksualnej osoby po troszę. Zadziwiające jest to, jak Zielona Wyspa zmieniła moją mentalność, sposób myślenia i patrzenia na świat. Mimo, iż zapewne w naszym wagonie było sporo Polaków - w końcu to największa mniejszość narodowa w Irlandii - zupełnie nie przejmowałem się tym, głośno i dobitnie wyrażając swoje opinie z użyciem słów "gej", "homoseksualizm", "lesbijka" itp. To fakt, iż przebywanie tutaj już piąty miesiąc, w pewnym sensie pomogło mi się wyzwolić. Na szczęście Moherowa Krucjata Krzyżowa tutaj jeszcze nie dotarła. 

Dun Laoghaire. To nasza pośrednia stacja. Postanowiłem pokazać F. port, molo i park, a także miejsca, gdzie przebywam i pracuję. Spędziliśmy tam sporo czasu, zrobiliśmy sobie kilka całkiem fajnych zdjęć - niestety nie razem. Osobiście byłem zachwycony - mimo padającego od czasu do czasu deszczu, którego nie znoszę. Na molo siedział pewien stary Cygan i grał na akordeonie. "Bessame Mucho"... Gdy zmienił melodię na "Ojca Chrzestnego", F. koniecznie musiał wrzucić mu kilka grosików, oraz zrobić zdjęcie. 

Następnie, wybraliśmy się do miejsca docelowego - Killiney Hill. To chyba najbardziej magiczne miejsce jakie kiedykolwiek widziałem. Widok ze szczytu jest niesamowity. Z jednej strony - Morze Irlandzkie, Killiney Bay, Góry Wicklow - z drugiej urbanistyczna panorama Dun Laoghaire z Dublinem majaczącym na horyzoncie. 

Na Killiney Hill spędziliśmy kilka dobrych godzin. F. wydawał się być oczarowany pięknem tego miejsca, toteż stwierdziłem, że był to bardzo dobry pomysł. Szalał ze swoim aparatem, robiąc mi zdjęcia od czasu do czasu, gdyż uważa mnie za całkiem wdzięczny obiekt do fotografowania. Ja również oddałem się atmosferze tego miejsca. Myślami powróciłem do lat dzieciństwa. Skutkiem tego było moje wczorajsze włażenie na drzewa, wspinanie się na kamienie, wchodzenie w dzikie krzaki i zarośla - zupełnie jak jeszcze 10-12 lat temu...

Gdy zbiliżał się zachód słońca, skierowaliśmy się na plażę. Usiedliśmy na kamieniach, wsłuchując się w uderzające o brzeg morskie fale... Romantyzm pełną gębą. I w zasadzie nadeszła chwila, na którą każde z nas czekało. Było to sfinalizowanie całego tego nieziemskiego dnia. Wiedziałem, że F. chce powiedzieć mi coś ważnego. No i powiedział. Nie - nie powiedział, że mnie kocha :) nie wymagam tego po tak krótkim czasie znajomości, poza tym takie słowo musi paść w naprawdę odpowiednim momencie, żeby mnie nie wystraszyć... W każdym razie, ustaliliśmy, iż nie będziemy się póki co wobec siebie deklarować. Czas pokaże, co z tego wyniknie. Na pewno każde z nas chce relację rozwijać i kontynuować...

Gdy zaczeło robić się zimno, postanowiliśmy pójść do mnie i razem z moją siostrą oblać ten piękny wieczór.

F. - Buziaki dla Ciebie. I wieeelki misiek. :)

Pozdrawiam komentujących :)

B.