
Tą notkę poświęcę może Andy'emu. Poznałem go osobiście kilka dni temu. Kilka spotkań, rozmów... i znowu mnie wzięło. Ehh... lubię ten stan motylków w brzuchu, tylko przy tym staję się nieznośny. Ciągle wypatruję go na MSN, szukając jakiegokolwiek kontaktu. Powoli sam się od niego podświadomie uzależniam. Jestem w stanie poświęcić każdą chwilę, byle tylko spędzić ją w Jego towarzystwie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje, co robię. To taki lekki akt samozagłady. Takie wewnętrzne zniewolenie. Takie psychiczno - umysłowe. No ale co ja poradzę na to, że tak jest. Nic. Musi po prostu samo przejść. Albo z czasem przerodzi się w coś poważniejszego, albo runie. Nie jest tak źle - przy takim założeniu mam 50% szans na sukces i szczęście. No, ale czyż sam w sobie nie jest cudny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli tylko masz ochotę - skomentuj.